piątek, 28 sierpnia 2015

Prolog

10.07.2009r.
Littleton, Kolorado
Podwórko przed domem państwa Lynch


#Ross

Kiedy nie potrafimy pogodzić się z rzeczywistością, nasz umysł podsuwa nam przeróżne obrazy, które mogłyby zaistnieć. Widzisz przyszłość, inną niż ta, która prawdopodobnie się wydarzy. Myślisz; "co by było gdyby...", ale nigdy się tego nie dowiesz. Bo klamka zapadła. Czasem rozpamiętujesz to, co już się wydarzyło. Wspominając wszystkie wspaniałe chwile, chciałbyś do nich wrócić. Niestety, to też jest niemożliwe. I wtedy powracasz do teraźniejszości. Pojawia się ostatnia iskra nadziei, że może to wszystko potoczy się inaczej. Układające się w głowie scenariusze dają ci tę wiarę, ale nijak żaden nie pasuje do danej sytuacji. Bo żaden nie jest wystarczająco odpowiedni. Nic nie da się już zmienić. I wtedy, rzeczywistość uderza w ciebie niczym kula zrobiona ze śniegu zimą, kiedy to bawisz się na dworze z przyjaciółmi. Dlaczego myślę o śniegu, skoro mamy lato? Cóż, zapewne to kolejne wspomnienie, które narzuca mi moja wyobraźnia, bo nie potrafię pogodzić się z tym, co się dzieje.
Będę tęsknić za śniegiem, graniem w hokeja, lepieniem bałwanów, a nawet ślizganiem się po lodzie i bolesnym upadaniem na ziemię. W Los Angeles zdecydowanie nie ma śniegu, ba, tam prawdziwej zimy nawet nie ma. Ale rodzice mówią, że nam się tam spodoba. Zresztą, to Riker ich do tego namówił, a Riker zawsze ma rację, bo Riker jest najstarszy z nas wszystkich. Potem jest Rydel. Ona nie cieszy się z tego wyjazdu, podobnie jak ja, ale ja tego nie okazuję. Ona natomiast od miesiąca jest obrażona na Rikera, mamę i tatę. Też mi ciężko, ale przecież rodzice są dorośli i chcą dla nas jak najlepiej. Zapewne wiedzą, co robią. Jest jeszcze Rocky. Rocky to mój starszy brat. Chyba cieszy się, że urodził się o rok wcześniej ode mnie, bo lubi mi to ostentacyjnie wypominać. No a Rocky, to Rocky. Wszystko mu jedno. Właściwie, to chyba cieszy się z tego wyjazdu, bo, jak powiedział: "nowe miasto to nowe panie, które jeszcze nie znają najprzystojniejszego chłopaka w Stanach Zjednoczonych". Nie wiem za bardzo, co to są te Stany Zjednoczone, ale nie chcę go o to pytać, bo znowu mnie wyśmieje. Jakby nie mógł powiedzieć, że jest najprzystojniejszy na całym świecie. Wszyscy by go przynajmniej zrozumieli. Ale on już taki jest, lubi się przemądrzać. Swoją drogą, to niesamowite, że w wieku 13 lat miał już trzy dziewczyny (nawet się całował), a ja nie miałem ani jednej. To znaczy, mam Lisę, ale ona to przyjaciółka. Lisa, tak właściwie, to nazywa się Elisabeth, ale to imię jest bardzo długie i trudne do wymówienia. Dlatego nazywam ją Lisą. Bardzo podoba mi się to przezwisko. Lisę znam od... Właściwie od zawsze. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo nie pamiętam dokładnie wszystkiego, co działo się, gdy byłem mały. Mama mówi, że z Lisą znam się odkąd umiałem chodzić. Zawsze uciekałem z domu, przechodziłem przez płot - bum! Znajdowałem się w ogródku państwa Lawrence (jej rodziców). Lisa ma długie, brązowe włosy, które pasują do moich oczu! To jest naprawdę superowe, to tak, jakbyśmy byli sobie przeznaczeni! Jako przyjaciele, oczywiście. Rocky zakazał mi zakochiwać się w Lisie, bo gdy dorośnie, to on chciałby się z nią ożenić. Zgodziłem się, bo przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie mógłbym być jej mężem, to byłoby dziwne. Nie chodzi o to, że jest z nią coś nie tak. Lisa to najlepsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek poznałem i zrobiłbym dla niej wszystko, ale nie mógłbym z nią być. To po prostu byłoby nieodpowiednie.
- Będę za tobą bardzo tęsknić, Ross... - westchnęła Lisa, szarpiąc dłonią skrawek niebieskiej bluzeczki.
Poprawiłem ramię plecaka, które zsunęło się z mojego ramienia. Tata i Riker właśnie wsadzili ostatnią walizkę do samochodu, zaraz jedziemy na lotnisko.
Mama obiecała mi, że polecimy do Los Angeles takim bardzo dużym samolotem przez bardzo długi czas! Jeszcze nigdy nie leciałem żadnym samolotem, to było moje marzenie! Zawsze tylko obserwowałem te latające maszyny, nigdy nie byłem w żadnej z nich. Ciekawe, jakie to uczucie? I czy chmury z bliska wciąż są takie białe i puszyste? I czy rzeczywiście całą drogę będę miał zatkane uszy, tak jak mówił Rocky?
Lisa nie może ze mną lecieć do Los Angeles, bo nasi rodzice się nie zgodzili. A ona tak chciała dotknąć nieba! Na pewno spodobało by jej się latanie, całą drogę miałaby szeroki uśmiech na twarzy. A ona tak pięknie się uśmiecha! I robi to tak często, że bez żadnych przeszkód mogę ją nazwać najradośniejszą osobą na całym świecie! Rydel również ciągle się śmieje i wygłupia, zawsze żartowała na różne tematy z Lisą. Moja siostra też była najradośniejszą osobą na świecie, dopóki nie dowiedziała się o wyjeździe. Od tego czasu jest jakaś markotna. Nie to, co Lisa. Ona nawet wtedy starała się znaleźć jakieś pozytywy. Ponoć w Los Angeles mieszka dużo sławnych osób, może spotkam nawet Spider Mana!
- Ja też będę za tobą tęsknić. - Z wypowiedzeniem tych słów, ogarnął mnie jakiś dziwny smutek. Dotychczas myślałem, że ten wyjazd jest czymś dobrym i szukałem w nim plusów, ale... Ale rzeczywistość powoli zaczyna do mnie docierać. Rzeczywistość, w której nie będzie Lisy.
Zanim zdążyłem to dokładnie przemyśleć, podbiegłem do dziewczyny i zarzucając jej ręce na ramiona, przyciągnąłem ją z całej siły do siebie i mocno przytuliłem. Początkowo bałem się, że może ten gest jest trochę dziwny, ale ku mojemu zaskoczeniu, Lisa nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie; również otoczyła mnie swoimi ramionami i położyła głowę na ramieniu. Musieliśmy wyglądać naprawdę dziwnie, zapewne w aucie Rocky mi to wypomni, ale wtedy średnio mnie to obchodziło. Pragnąłem zachować tę kruchą (chociaż była wyższa ode mnie, bo urosła przez ostatni miesiąc) osobę przy sobie ile tylko się da, tym samym lekceważąc rzeczywistość.
Jeszcze tylko chwila, jeszcze kilka minut...
- Ross, musimy już jechać, bo samolot nam ucieknie - oznajmił tata, przerywając magię tej chwili.
Odsunąłem się od dziewczyny, choć wcale tego nie chciałem. Nie mogę jednak pozwolić by rodzice, Riker lub ktokolwiek inny był na mnie zły. Nie zawiodę nikogo.
- Muszę już iść.
Nie wiem skąd, ale w moich oczach pojawiły się łzy. Nie chcę płakać, to głupie! Chłopcy nie płaczą, to wstyd.
Ale przy Lisie nie boję się płakać. Zwłaszcza, że ona także nie wydaje się w pełni radosna. Ale mimo to, stara się być silna. Dla mnie. Wiem to.
- Możemy do siebie dzwonić, pisać listy... Zobaczysz, zawsze będę blisko ciebie.
- Ale to nie to samo, kiedy będę mógł cię mieć przy sobie. - Kolejne niechciane łzy wypłynęły z moich oczu.
Lisa westchnęła. Nie wiem, czy z powodu zażenowania moją postawą (czego bym nie chciał), czy może z powodu głębokiego zamyślenia.
- Oczy są ślepe, należy szukać sercem - powiedziała po chwili namysłu, widocznie dumna z siebie, że udało jej się to zapamiętać.
Zawsze lubiłem czytać. Kiedy nauczyłem się rozróżniać litery i składać słowa, nie robiłem nic, tylko ciągle czytałem - książki i gazety, a także znaki drogowe, przepisy na różne dania, wiadomości w telewizji. Lisa też lubiła czytać. Wymyśliliśmy więc sobie zabawę na zapamiętywanie fragmentów tekstu z różnych książek, które akurat nam się spodobały. Mówiliśmy je sobie nawzajem, próbując zgadnąć, z jakiej to lektury lub do kogo owy cytat należy.
- Czyje to? - spytałem, nie mając pojęcia, skąd moja przyjaciółka wzięła coś takiego.
- Mały Książę, Antoine de Saint - Exupery. Mama mi kupiła tę książkę. I nie wiem, czy dokładnie o to chodziło autorowi, ale powiem ci moje tłumaczenie - zaśmiała się. - Nie będę zawsze obok ciebie, ale nie musisz mnie widzieć, żebyśmy byli blisko. Dopóki będziesz o mnie pamiętał i o naszej przyjaźni, będę w twoim sercu. A to jest najważniejsze. Rozumiesz? - spytała, a ja pokiwałem twierdząco głową, chociaż nie wszystko było dla mnie do końca jasne. Główny przekaz do mnie dotarł, a to najważniejsze.
- Ross, idziesz? - spytała mama, podchodząc do mnie i łapiąc za dłoń.
- Już, sekunda - powiedziałem i spojrzałem ostatni raz na Lisę, wyciągając pewien przedmiot z kieszeni spodni. Wręczyłem jej go szybko i chcąc uniknąć niezręcznych pytań, odezwałem się pierwszy:
- Rodzice mówili, że przyjedziemy do babci na święta, wtedy się znowu zobaczymy!
- Będę czekać - powiedziała.
Ku mojemu zdziwieniu, znowu do mnie podeszła, by się przytulić. I tym razem to ja odwzajemniłem miśka.
- Nie zapomnij o mnie Ross, okay? - poprosiła, odsuwając się ode mnie. Z jej miny wywnioskowałem, że nad czymś się waha. Szkoda, że nie umiem czytać w myślach, wiedziałbym, o co chodzi.
- Obiecuję. Ty też o mnie pamiętaj!
- O tobie nie da się zapomnieć - zaśmiała się głośno, co wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Wspominałem, że lubię jej śmiech?
Chciałem się odwrócić i skierować do samochodu, ale Lisa zrobiła coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Podeszła do mnie i z prędkością wyścigówki pocałowała mnie w policzek. Momentalnie zastygłem w miejscu, nie wiedząc, co zrobić. Czy też powinienem ją pocałować? Tata, wracając z pracy, też dawał mamie buziaka w czoło lub usta, ale tata, to tata, a  ja, to ja. Odwróciłem się więc w kierunku samochodu, nie wiedząc, co zrobić dalej. Ruszyłem przed siebie. Mama pomogła mi wsiąść do samochodu i zamknęła za mną drzwi, a ja zapiąłem pasy.
W samochodzie każdy był zajęty sobą. Tata odpalał silnik, mama sprawdzała, czy na pewno wzięła wszystkie dokumenty, Rydel słuchała muzyki na swoich słuchawkach, udając, że nas nie zna, Rocky łaskotał mojego młodszego (hura!) brata - Rylanda - po brzuchu, Riker niespokojnie kręcił się na fotelu, chyba naprawdę cieszy się z tego wyjazdu. A ja zacząłem tęsknić za Lisą, moją przyjaciółką. Otworzyłem więc okno i wychyliłem się na zewnątrz, tak jak psy to robią na tych zabawnych filmach. Gdy Lisa mnie zobaczyła, uniosła dłoń do góry, by móc mi pomachać. Odmachałem.
Auto ruszyło. Z każdą chwilą sylwetka mojej przyjaciółki była coraz mniej wyraźna, aż całkowicie zniknęła. Dopiero wtedy zamknąłem szybę i usiadłem na swoim siedzeniu.
- Amory skończone? - zażartował Rocky, więc pokazałem mu język.
Rzeczywistość zaczyna do mnie docierać. Oberwałem nią boleśnie w twarz.
Wtedy nie wiedziałem wszystkiego. Nie zdawałem sobie sprawy z niektórych rzeczy. Ale co może o życiu wiedzieć dwunastolatek? Po namyśle dochodzę do wniosku, że ten dzień był początkiem wszystkiego. Dosłownie jednym, wielkim początkiem. Uczuć, więzi, pasji, szczęścia, świadomości. Ten dzień był początkiem mojego prawdziwego życia.

10.07.2009r.
Denver, Kolorado
Lotnisko

#Rydel

Głupi wyjazd. Głupi brat. Głupi rodzice. Głupie lotnisko. Głupie życie.
Hmm, a może spytamy resztę naszych dzieci, co one sądzą o tym wyjeździe i czy przypadkiem nie będzie im ciężko? Chociaż w sumie, nie, po co? Przecież liczy się tylko zdanie Rikera!
Mocnym szarpnięciem wyciągnęłam słuchawki z uszu, nie mogąc dalej słuchać tych wszystkich kłamliwych, radosnych piosenek.
Nie jestem egoistką. Rozumiem, że Riker chce coś zyskać w życiu - aktorstwo, muzyka, sława. Występy fascynowały go odkąd był małym dzieckiem. Ma swoje marzenia i ja to w pełni rozumiem. Ale ja też swoje miałam. Tyle tylko, że mnie nikt o zdanie nie zapytał.
Riker długo prosił rodziców o ten wyjazd, bo Los Angeles otwiera przed nim większe możliwości. Nie byli z tego pomysłu w pełni zadowoleni, ale chyba zaczęli się łamać jakieś pół roku temu. Coraz częściej o tym mówili. Szala została przeważona, kiedy mama straciła pracę. Nie mieli nic do stracenia, więc zadecydowali, że wyjeżdżamy. Pakujemy wszystkie rzeczy i przeprowadzamy się do innego stanu, który znajduje się na drugim końcu kraju! No, prawdopodobnie. Nigdy nie byłam dobra z geografii. Najlepsze jest to, że Riker się ucieszył. Widział, jak mi i Rossowi z tym ciężko, a i tak wciąż się cieszył. To on jest egoistą. Nie spytał o zdanie nikogo, tylko sam przekonywał rodziców. Okay, Rocky się cieszy, nigdy nie lubił zimna, a myśl o plażach i dziewczynach w bikini go podnieca, Ryland w sumie też jest jako tako zadowolony, ale on ma 10 lat, nie rozumie jeszcze wszystkiego. A co z Rossem, który miał tu najlepszą przyjaciółkę? A co ze mną? Ja miałam tu całe swoje życie! Przyjaciół, szkołę, Matta, który pewnie o mnie zapomni i już nigdy nie będę miała u niego szans. Ja i Ross się nie liczymy?
Nie mam pojęcia, co mnie tam czeka. Czy znajdę znajomych? Czy będę miała ciężkie początki w nowej szkole? Czy odnajdę tam siebie? Czy będę szczęśliwa? Nie wiem nic o tym, co się dalej wydarzy. Jednego jestem pewna. Nigdy nie wybaczę Rikerowi tego, że o nas nie pomyślał, że sam podjął decyzję, że cieszył się z naszej porażki.
- Dlaczego jesteś taka zła? - spytał Ross, siadając obok mnie.
Przeszliśmy już przez te wszystkie dziwne miejsca, w których oddaje się walizki i sprawdza, czy przypadkiem nie jesteśmy terrorystami.
Bo przecież każda siedmioosobowa rodzina z najstarszym dzieckiem w wieku szesnastu lat wygląda na potencjalnych psychopatów, którzy jedynie marzą o wysadzeniu samolotu.
Aktualnie znajdowaliśmy się w tj. poczekalni. W pomieszczeniu zamiast jednej ściany była wielka szyba, przez którą można było zobaczyć lotnisko. Czekaliśmy na nasz samolot, do którego wcale nie miałam ochoty wsiadać. Aktualnie na nic nie miałam ochoty.
- Dlaczego jesteś smutny? - prychnęłam, odpowiadając pytaniem na pytanie.
Ross spojrzał na mnie spod długich rzęs, których zawsze mu zazdrościłam.
- Ja chyba nie chcę jechać... - wyszeptał, a po jego policzku spłynęła łza.
I chociaż w normalnych warunkach by to na mnie nie wpłynęło, teraz poczułam dziwne ukłucie w sercu. Nie mogłam patrzeć, jak mój młodszy braciszek cierpi.
- Ja też nie chcę - szepnęłam, po czym przytuliłam blondyna do siebie.
Poczułam, że moje oczy stają się mokre.
Brawo, Rydel, najlepiej się tu teraz rozpłacz. To na pewno poprawi sytuację!
Z całej siły starałam się zatrzymać płacz, ale średnio mi to wychodziło. Życie zawsze daje ci to, czego nie chcesz, w najmniej odpowiednim momencie. A potem patrzy na twoje cierpienie, zajadając się przy tym tłustym popcornem, przez który na pewno będzie miało nadwagę.
- Nie płacz już, będzie dobrze, zobaczysz - zapewniałam go, choć wcale w to nie wierzyłam.
Zabawne. Zawsze, gdy chcemy kogoś pocieszyć, mówimy mu, że wszystko będzie okay, nawet jeśli sami dobrze wiemy, że wcale tak nie będzie. W kłamstwie żyje się łatwiej, a nie powinno tak być. Od dzisiaj postaram się, aby w moim życiu zawsze najważniejsza była prawda. Ona czasem rani, ale przynajmniej nie tak bardzo, jak odkryte kłamstwo.
- Ty też płaczesz - stwierdził. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę powiedzieć, więc milczałam.
Jedyne, co potrafiłam zrobić, to przytulać Rossa, by dać mu chociaż trochę ciepła. Dobrze wiem, jak to jest stracić ważną ci osobę.
Po kilku minutach brat odsunął się ode mnie. Kiedy uniosłam głowę do góry, ujrzałam Rikera. Siedział kilka krzeseł przed nami, patrząc na nas ze skruchą w oczach.
O, teraz jest mu przykro? Mógł o tym pomyśleć jakieś pół roku temu!
Posłałam mu wkurzone spojrzenie, które miałam wytrenowane na kolegach z dawnej klasy. Momentalnie odwrócił wzrok.
Punkt dla mnie! Dziękuję, dziękuję, dziękuję, autografy później.
- Rydel, nie złość się tak na niego, proszę - poprosił Ross, widząc, co zrobiłam z patrzącym się na nas Rikerem.
Chciałam mu wygarnąć, że też powinien się na niego złościć. Chciałam przypomnieć, że to przez Rikera nie zobaczy się przez pół roku z Lisą. Chciałam powiedzieć, że przez naszego brata możemy nigdy nie być szczęśliwi. Ale nie mogłam mu tego zrobić. Od zawsze widział w Rikerze swój autorytet, wzór do naśladowania. Gdybym to powiedziała, jego opinia o idealnym bracie zostałaby zachwiana, przynosząc złe skutki.
Od odpowiedzi wybawiła mnie jakaś kobieta, która oznajmiła, że nasz samolot już wylądował, został zatankowany oraz sprawdzony i jest gotowy do przyjęcia pasażerów.
- Chodź, musimy iść - powiedziałam, podnosząc z ziemi swoją torbę i przewieszając ją przez ramię. Chwyciłam Rossa za dłoń i ruszyłam w kierunku rodziców, którzy zbierali bagaże podręczne.
Plusem tak licznej rodziny jest to, że masz większe możliwości bagażowe.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym po drodze sobie czegoś nie zrobiła. Genialna Rydel musiała uderzyć o nogę jednego z krzeseł, przez co przez całą podróż zapewne będzie ją bolał piszczel. Brawa dla mnie!
Kiedy wszyscy pozbierali swoje bagaże, ustawiliśmy się w kolejce do pani, która miała sprawdzić nasze paszporty. Im bliżej wejścia do samolotu byłam, tym większy ogarniał mnie strach. Dlaczego to wszystko przytrafia się mnie? Czym zawiniłam? To wszystko nie jest fair.
Głupi wyjazd. Głupi brat. Głupi rodzice. Głupi samolot. Głupie życie.
Głupi dzień, który na zawsze zmieni moje dotychczasowe życie.

10.07.2009r.
Samolot

#Rocky

- Proszę pani, słuchawki wpadły mi pod fotel i nie umiem ich znaleźć. - Smutne oczy, delikatny głosik, udawanie dziecka i stewardessa o blond włosach jest moja. Naprawdę, czy ona się nie zorientowała, że przede mną siedzą rodzice, którzy mogliby mi pomóc? I czy ona naprawdę sądzi, że jestem na tyle głupi, żeby ciągle upuszczać słuchawki na ziemię? Bo o pomoc proszę ją już trzeci raz. Cóż, na moje szczęście, kobieta jest stereotypową blondynką. I to całkiem ładną, należy dodać.
- Znowu? - zdziwiła się, na co ja jedynie wzruszyłem ramionami.
Blondynka kucnęła, a przyciasna sukienka opięła się na jej ciele.
- Jesteś pewien, że spadły pod fotel? - spytała, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
- Mhm... - mruknąłem, zbyt wpatrzony w jej biust, by móc wydać z siebie jakiekolwiek słowa.
Sukienki dla stewardess zdecydowanie są projektowane przez samotnych pilotów.
- O, tu są! - ucieszyła się kobieta, na moje nieszczęście wstając z klęczek i podając mi przedmiot.
- Dziękuję.
Ale nie odchodź za daleko, ślicznotko, bo za jakieś pięć minut znowu mi spadną - dodałem w myślach.
Stewardessa uśmiechnęła się do mnie, po czym oddaliła w kierunku toalet.
Okay, może nie ładnie jest ją tak wykorzystywać i mam dopiero trzynaście lat, więc nie powinienem wpatrywać się w biust starszych ode mnie kobiet, ale, po pierwsze; nigdy nie wiadomo, jakiego wieku dożyję, więc muszę korzystać z przyjemności życia póki mogę, po drugie, to mój pierwszy lot samolotem, który może się już nigdy nie powtórzyć, więc chcę poznać każdy urok przebywania w tej maszynie i po trzecie, musiałem sobie jakoś wynagrodzić kilkuminutowe przebywanie w maluteńkiej toalecie, w której z pewnością nie powinno się robić tego, do czego ona służy.
- Kocham cię, bracie! - westchnąłem, opierając głowę o ramię Rikera.
- Szkoda tylko, że ty jeden - powiedział, spuszczając głowę w dół.
- Nie tego się spodziewałem. Powinieneś mi podziękować za komplement - oburzyłem się. - I kompletnie cię nie rozumiem. Twoje marzenia wreszcie się spełniają, lecimy do miasta, w którym modelki chodzą po ulicach i półnagie opalają się na plaży, a ty się smucisz.
- Bo myślałem, że Rydel nie będzie się na mnie gniewać aż tak długo. I nie sądziłem, że Ross będzie aż taki smutny. I teraz mi głupio - oznajmił.
Naprawdę nie rozumiem Rikera. Najpierw męczył rodziców o ten wyjazd przez szmat czasu, cieszył się jak dziecko z lizaka, kiedy okazało się, że jedziemy i to całą rodziną (która zawsze była dla niego na pierwszym miejscu), a teraz, kiedy już siedzimy w samolocie, nagle marudzi. To zupełnie tak, jakby chciał dostać pieska, a gdy już go otrzyma, to zmienia zdanie, bo musi po nim sprzątać.
- Rozumiesz, ja naprawdę myślałem, że oni ucieszą się z tego wyjazdu - dodał.
- Sądziłeś, że nastolatka w wieku dojrzewania, której rozpoczynają się wahania nastrojów i ma w swoim rodzinnym mieście całe idealne życie, na wiadomość o wyjeździe w nieznane rzuci ci się na szyję i z uśmiechem na ustach krzyknie "dziękuję"? - spytałem ironicznie. - Albo że jedenastoletni chłopczyk, który posiada przyjaźń o jakiej większość osób może jedynie pomarzyć będzie tryskał radością, że prawdopodobnie to traci?
- Jeśli chciałeś mnie dobić, to ci się to udało.
- Riker, taka prawda. Oni mieli tu swoje idealne życia. Minie trochę czasu, zanim oswoją się z nowymi - powiedziałem, starając się mówić bezstronnie.
- Przypomnij mi, ile ty masz lat? - zaśmiał się chłopak, czochrając moje włosy dłonią. Momentalnie je poprawiłem. - Powinieneś je ściąć. Za niedługo będą ci sięgać do ramion.
- Nie chcę ich ścinać. Podobają mi się takie długie, bo mogę nimi machać na wszystkie strony - oznajmiłem. I na tym skończyła się nasza rozmowa. Od miłości, przez wyjazd, aż do moich cudnych włosów.
W pewnym momencie lotu, zacząłem się wiercić w fotelu, co wynikało z wszechogarniającej mnie nudy, co było bardzo nie na miejscu. Życie jest zbyt krótkie, żeby się wahać, nudzić, czy owijać w bawełnę. Kiedy chcesz coś zrobić, zrób to, bo nie wiadomo, czy jeszcze będziesz miał ku temu okazję. Jeśli musisz coś powiedzieć, powiedz to, bo nie znajdziesz lepszej okazji, żeby wyznać komuś prawdę. A gdy się czegoś boisz, przełam strach i działaj. Bo nigdy się nie dowiesz, jak by wyglądało twoje życie, gdybyś czasem się na coś nie odważył.
Wychyliłem się za ramię fotela, aby móc lepiej kontrolować sytuację w samolocie. Widocznie los się do mnie uśmiechnął, bo cienkim korytarzem przemieszczała się moja naiwna stewardessa. Momentalnie zrzuciłem słuchawki na podłogę i z uśmiechem na ustach rozsiadłem się w fotelu.
- Proszę pani! - zawołałem, kiedy przechodziła obok mojego siedzenia.
- Coś się stało? - Posłała mi uśmiech.
- Słuchawki znowu spadły mi na podłogę. Pomogłaby mi pani je znaleźć, proszę?
Jak ja kocham swoje życie. I jeśli dzięki temu dniu, zmieni się ono na lepsze, to już jestem zadowolony z tego wyjazdu.

10.07.2009r.
Los Angeles, Kalifornia
Taksówka

#Riker

Moimi pierwszymi słowami po opuszczeniu lotniska było:
- Boże, jak tu gorąco!
- A czego się spodziewałeś po Kalifornii? - prychnęła Rydel, wsiadając do zamówionej przez rodziców taksówki. Chciałem jej się jakoś odgryźć, ale uznałem, że i tak jest już na mnie wystarczająco zła. Po co dolewać oliwy do ognia?
Całą rodziną wsiedliśmy do taksówki. Pomogłem tacie zapiąć pasami Rylanda, który zasnął w samolocie i jak dotąd się nie obudził. Po całym dniu wrażeń nawet ja odczuwam zmęczenie, a jestem o pięć lat starszy! Niech odpoczywa i nabierze sił na następny dzień.
Jechaliśmy już z piętnaście minut, a ja czułem, jak z każdą chwilą adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach. Odkąd byłem dzieckiem, pragnąłem być kimś, o kim pamiętałby świat, chciałem robić coś, co sprawi, że inni będą mogli nazwać mnie swoim autorytetem. Od zawsze czułem też powiązanie z muzyką. Chciałbym udoskonalić grę na gitarze, żeby móc poświęcić się jej w przyszłości. Wiem, że szansa na wybicie jest jedna na milion, ale póki istnieje cień szansy na powodzenie, będę próbował. Zresztą, nie tylko mnie ciągnęło do muzyki i występów. Rok temu dostałem swoją pierwszą gitarę, ze względu na niepewny status majątkowy złożyła się na nią całą rodzina. Od razu zacząłem ją wypróbowywać. Jak się później okazało, nie byłem jedyny. Co chwilę przyłapywałem Rocky'ego, jak próbował szarpać za struny, zmieniać chwyty i badać ten instrument. Zawsze zaprzeczał i mówił, że tylko oglądał, ale ja i tak wiem swoje. Sytuacja z Rydel była pewniejsza, dziewczyna nigdy nie zaprzeczała, że muzyka jest częścią jej życia. Półtora roku temu zaczęła brać lekcje gry na fortepianie, w domu ćwiczyła na amatorskim keyboardzie. Zaprzestała jednak nauk, kiedy dowiedziała, co mnie pobudziło do chęci wyjazdu. Wtedy odcięła się od gry, jakby w ten sposób próbowała zrobić mi na złość. Tymczasem szkodziła jedynie sobie. A Ross... Jego śpiewanie pod prysznicem, zresztą, śpiewanie Rydel także, da się usłyszeć w całym domu za każdym razem, gdy bierze kąpiel. Kiedyś poprosił mnie nawet o naukę gry na gitarze, kiedy ja sam już ją opanuję. Ryland ograniczał się do wystukiwania różnych piosenek na stole kuchennym, podczas wspólnych posiłków.
Patrząc za okno, widziałem tętniące życiem miasto, które miało zmienić moje życie. Miało zmienić życie nas wszystkich. Kocham Littleton, ale nie oszukujmy się - Kalifornia otwiera przed nami o wiele więcej drzwi, o wiele więcej możliwości nie tylko muzycznych. Wierzę, że każde z nas znajdzie tu miejsce dla siebie. Mijaliśmy w zawrotnym tempie przeróżne sklepy i kawiarnie, większe domy i małe mieszkanka, plaże z widokiem na błękitny ocean, pędzące samochody i ludzi, którzy urządzali sobie wieczorny spacer. Mimo późnej pory, na niebie wciąż widniało słońce, a termometr ukazywał wysokie temperatury. To było coś jednocześnie pięknego jak i dziwnego. Innego.
- Jesteśmy już na miejscu? - W całej taksówce rozbrzmiał zaspany głos najmłodszego członka naszej rodziny. Spojrzałem na Rylanda, siedzącego na fotelu obok mnie.
- Jesteśmy w taksówce. Za kilkanaście minut będziemy na miejscu.
- To mnie wtedy obudź - poprosił, po czym ponownie zamknął oczy i oparł swoją głowę o szybę samochodu.
Przyglądałem się przez chwilę jego zmęczonej, ale spokojnej twarzy i pozazdrościłem mu tego wewnętrznego braku wszelakich zmartwień. Dziesięciolatek nie ma co prawda za wielu problemów, ale on zdecydowanie najlepiej przeżył tę podróż. Tata bał się, że coś pójdzie nie tak, mama co chwilę sprawdzała, czy wzięła nasze dokumenty, Rocky ekscytował się tym, co czeka go w nowym mieście, Rydel wkurzała na cały świat, Ross ubolewał nad stratą przyjaciółki, a ja ekscytowałem możliwością spełnienia moich marzeń. A Ryland cały czas był na tyle spokojny, że potrafił zasnąć. W moim przypadku byłoby to niemożliwe, ponieważ od wejścia do samolotu w moich żyłach zamiast krwi krążył jakiś mocny energetyk. I to było chyba najpiękniejsze w dzieciństwie. Wieczna radość, nie przejmowanie się opinią innych, chęć zabawy i nieskończona energia. Nieskażone złem tego świata dziecinne postrzeganie świata jest czymś, za czym każdy tęskni chociaż raz w swoim życiu.
Ponownie wyjrzałem za okno, chcąc nacieszyć się tymi wspaniałymi widokami. Z każdą kolejną sceną, jaka pojawiała się za oknem, zapierało mi dech w piersiach. Wciąż nie wierzyłem, że moje marzenia się spełniają, że jestem w Kalifornii, że moje życie ma szansę się zmienić.
- I co na to powiesz, syneczku? - spytała mama, widząc, że obserwuję widoki za oknem.
- To jest takie piękne i niemożliwe zarazem, że boję się, że to wszystko okaże się tylko snem! - oznajmiłem radośnie, nie panując już nad wszechogarniającym mnie szczęściem.
- Chyba koszmarem... - mruknęła Rydel.
- Nie wyżywaj się na bracie, to my podjęliśmy decyzję - upomniała ją mama.
- Ale to on was do tego namówił. - Nie czekając na nasz odzew, założyła słuchawki na uszy i ponownie zagłębiła się w swoim świecie. Czasami zastanawiam się, co się kryje w jej głowie. Nie mam jej za złe, że jest na mnie wkurzona, bo w pewnym sensie ma rację. Nie liczyłem się z jej zdaniem, kiedy prosiłem rodziców o ten wyjazd, ale przecież chciałem wyjechać sam. Nigdy nie kazałem nikomu do mnie dołączać.To rodzice postanowili, że przeprowadzamy się całą siódemką. Z początku mnie to cieszyło. Rodzina jest dla mnie czymś bardzo ważnym, zawsze staram się ją stawiać na pierwszym miejscu. Kiedy zobaczyłem jednak, jaki zawód sprawia to Rydel i Rossowi, moje dotychczasowe szczęście spowodowane wspólnym wyjazdem zniknęło niczym przebita bańka mydlana na wietrze. Ross starał się znajdywać w tym wszystkich jakieś pozytywy, ale Rydel... Ostentacyjnie oznajmiła, że jest na mnie zła. Nie, "zła", to nieodpowiednie słowo. Oznajmiła mi, że jest na mnie wściekła. Próbowałem z nią rozmawiać, tłumaczyć, znaleźć jakieś plusy w tej całej sytuacji, ale ona nie chciała mnie do siebie dopuścić. Mam więc tylko nadzieję, że nie będzie się na mnie gniewać zbyt długo i znajdzie w tym mieście coś, co sprawi, że i ona będzie szczęśliwa.
- Dzieciaki, jesteśmy na miejscu - powiadomił nas ojciec, kiedy taksówka zaparkowała przed jakimś domem. Nie był on zbyt duży, ale wydawał się przytulny. Po wyjściu z taksówki, stanąłem przed naszym nowym mieszkaniem i wziąłem głęboki wdech.
Ten dzień jest początkiem mojego nowego życia. Ten dzień jest początkiem czegoś niesamowitego. Ten dzień jest początkiem spełniania się moich marzeń.

10.07.2009r.
Los Angeles, Kalifornia
Dom państwa Ratliff

#Ratliff

- Ratliff!
W całym domu rozległ się krzyk mojej młodszej o rok, ale mądrej niczym magiczne elfy, siostry. Uniosłem twarz znad laptopa, z przyzwyczajenia wciskając na klawiaturze kombinację klawiszy Ctr i Z, by zapisać moją dotychczasową pracę. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, co Sophie strzeli do głowy.
Czasami zastanawiam się, dlaczego rodzice wybrali dla niej takie imię. Do samego imienia nic nie mam, ale jakkolwiek bym na nie nie spojrzał, pod żadnym względem nie pasuje do mojej siostry. I nijak nie da się utworzyć od niego żadnego przezwiska, a to jest równie niesprawiedliwe, co tworzenie gier komputerowych, w których nie ma ani grama przemocy. Zakładam, że gdy moja siostra się urodziła, wyglądała jak słodka, mała wiewiórka - Sophie pasowało idealnie do takiego uroczego dziecka. Niestety, wraz z wiekiem, małej wiewiórce wyrosły ostre ząbki, które potrafią zmusić cię do czegoś szybciej niż auto roztrzaskuje się w GTA. Jest stanowcza, arogancka, przebiegła i zawsze dostaje to, czego chce. A ma dopiero 13 lat!
- Dlaczego nic nie mówisz, jak cię wołam? - spytała dziewczynka, wbiegając do mojego pokoju. Miała na sobie leginsy, sportową spódniczkę i bluzkę w czarno - granatowych barwach. Do tego nasza mama - Cheryl - zrobiła jej dwa warkoczyki, przez co wyglądała jeszcze słodziej i niewinniej. To nie fair. Im Sophie niewinniej wygląda, tym szybciej dostaje to, czego chce.
- Byłem zajęty... - odparłem, obracając się na obrotowym krześle.
- Znowu siedziałeś w internecie? - Uniosła brew do góry, jakby dobrze wiedząc, czym zajmowałem się przez ostatnie pięć godzin.
- Nie - zaprzeczyłem dumnie.
- W takim razie albo grałeś w te swoje zabijanki, albo obrabiałeś kolejny filmik.
Widząc moją minę, która sugerowała, że dziewczynka ma rację, uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Po co przyszłaś? - warknąłem, starając się uniknąć kolejnych dumnych spojrzeń mojej siostry, które przeszywały człowieka na wskroś i wprowadzały go w stan, kiedy jego samoocena sięgała poziomu pięciolatka, cieszącego się ze zdolności wiązania sznurowadeł.
- Jesteś zły, Ratliff? Nie chciałam ci przeszkodzić... - powiedziała smutno, schylając głowę w dół i pociągając nosem.
Okay, może trochę przesadziłem. Sophie jest najwspanialszą, najradośniejszą i najzabawniejszą siostrą, jaką mogłem sobie wymarzyć i nigdy nie zamieniłbym jej na nikogo innego. Po prostu czasem, choć głupio mi to przyznać, się jej boję. Ona naprawdę posiada niesamowite zdolności manipulacji człowiekiem.
- Sophie, nie gniewam się na ciebie. Przepraszam, trochę jestem dzisiaj rozkojarzony - westchnąłem, chcąc załagodzić sytuację. - No chodź tu. - Rozszerzyłem ramiona w ten sposób, by dziewczynka mogła się do mnie przytulić. Ona jednak wolała po prostu wskoczyć mi na kolana i z szerokim uśmiechem na twarzy zawisnąć na mojej szyi. - Jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu i nikt nigdy nie zajmie twojego miejsca.
Ku mojemu zdziwieniu, dosyć szybko odzyskała dobry humor. Oznaczało to jedno - ponownie udało jej się mnie nabrać i tylko udawała, że jej smutno.
- A co ty taka wesoła, hm? - spytałem, przenosząc jej lekkie ciałko na łóżko i siadając na niej okrakiem. Zacząłem wbijać palce w jej żebra, a ona wybuchła gromkim śmiechem. Moja siostra jest dobra w tym, co robi, ale ma jedną, odwieczną wadę, swoją piętę Achillesa - łaskotki w dosłownie każdym możliwym miejscu na ciele. Cóż, skoro to moja jedyna broń, to muszę ją wykorzystywać, co nie? - Ty mała manipulantko, ty!
- Przestań, to łaskocze! - piszczała.
Jednego jestem pewien. O ile Sophie Ratliff zachowa swój charakter na zawsze, to nikt nigdy nie da rady jej skrzywdzić.
Po kilku minutach głośnego śmiechu i groźbach taty, że jeśli zaraz się nie uspokoimy, to przyjdzie do naszego pokoju i sam nas uciszy (co zapewne również skończyłoby się bitwą na łaskotki, tym razem z udziałem dorosłego), opadliśmy z moją rudą siostrą na łóżko, próbując złapać oddech.
- Wiesz, właściwie to nie po to tu przyszłam - oznajmiła nagle dziewczynka.
- Nie po to, by mną manipulować?
- Jak mam tobą nie manipulować, skoro tak łatwo się dajesz? - zaśmiała się, a ja uderzyłem ją w ramię. Lekko, oczywiście. Co jak co, ale ona jest jeszcze dzieckiem. Poniekąd.
- Do rzeczy, młoda. - Odwróciłem głowę w ten sposób, by móc widzieć jej twarz.
Naprawdę byłem ciekawy powodu, dla którego zawitała w moim pokoju.
- Jaką ty masz sklerozę! - westchnęła, widocznie zirytowana. To jest naprawdę zabawne, gdy młodsza od ciebie dziewczynka zachowuje się tak, jakby conajmniej wynalazła samochodów na wodę. Kolejne dziwne porównanie do serii moich niecodziennych skojarzeń. - Obiecałeś mi, że pójdziesz ze mną na lekcję tańca do tej szkoły, wiesz, The Rate.
- A nie przypadkiem The Rage? - upewniłem się.
- O, jednak pamiętasz! - uradowała się. - Czyli co, idziemy? Bo to się zaczyna za jakąś godzinę, a ty się musisz jeszcze przebrać, do tego trzeba tam dojechać...
- A pieniądze?
- Pierwsza lekcja jest za darmo. A jeśli się nam spodoba, to mama obiecała, że nas tam zapisze. Oj, no zgódź się... Zajęcia są tylko dwa razy w tygodniu, poza tym, przecież wiesz, jak ja lubię tańczyć... - westchnęła dziewczynka, odwracając się do mnie i robiąc, dosłownie, maślane oczy. Naprawdę nie wiem, jak on potrafi je tak powiększyć i sprawić, że wyglądają jak te od kota ze Shreka.
Jeśli mam być szczery, nie chciało mi się tam iść. O wiele bardziej wolałem zrobić kolejny filmik o moich idolach - Walk The Moon - albo pograć z przyjaciółmi w GTA, League of Legends, Fifę lub coś w tym stylu. Cokolwiek, byle tylko nie ruszać się z domu. No dobra, może ponownie trochę przesadzam. Nie jestem znowu aż takim leniem, ale każdemu zdarzają się takie weekendy, kiedy nawet ubranie się jest mordęgą, a do wstania z łóżka zmuszają nas jedynie potrzeby fizjologiczne bądź głód. Dzisiaj był jeden z takich dni - nie miałem ochoty robić dosłownie nic.
- Ratliff, obiecałeś! - zaoponowała ruda, widząc moje zawahanie. Dziewczynka podniosła się do siadu i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. - Albo ze mną pójdziesz, albo naskarżę mamie i znowu dostaniesz szlaban na komputer.
W sumie, lubię tańczyć. Wiecie, wczuwać się w rytm piosenki i starać nie zabić partnerki na parkiecie, to naprawdę coś superowego. Zresztą, wszystko, co związane z muzyką jest genialne i przyciąga mnie do siebie.
Spojrzałem z powątpiewaniem na moją młodszą siostrę, wciąż nie będąc do końca przekonanym do tego pomysłu. W normalnych warunkach wymyśliłbym dobrą wymówkę by zostać w domu, ale ona ma rację - obiecałem jej to. A jeśli teraz złamię obietnicę, to mi tego nie wybaczy. A ja nie chcę stracić jej zaufania.
- Zgoda. Daj mi dziesięć minut, to przebiorę się w coś wygodniejszego i możemy jechać - oznajmiłem w końcu, a Sophie wybuchła szczęściem. Rzuciła się na mnie i przytuliła z całej siły, co wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy.
- Jesteś najlepszym bratem na calutkim świecie!
- Się rozumie!
- Zobaczysz, jeszcze ci się tam spodoba! Ten dzień będzie początkiem twojego nowego, lepszego życia! Kto wie? Może poznasz kogoś nowego, hm? - Uśmiechnęła się zalotnie, na co przewróciłem oczami.
W obecnych czasach, dzieci zdecydowanie za szybko dorastają. Pomińmy fakt, że jestem od niej jedynie o rok starszy.
Sophie podniosła się z łóżka i zmierzała w kierunku drzwi, dając mi kilka minut na przyszykowanie się.
- A co to jest? - spytała nagle, widząc tajemniczy zeszyt, schowany między grubymi słownikami, których zapewne nigdy nawet nie otworzę.
Spostrzegawcza zauważyła coś, czego nie powinna zauważyć. Momentalnie cała krew napłynęła mi do twarzy.
- Jakiś stary zeszyt ze szkoły, wiesz, niektóre kazali nam zostawić... - Machnąłem lekceważąco dłonią, próbując zachować normalność tej sytuacji. - Nie dotykaj go! - zawołałem, kiedy jej mała rączka zmierzała do notatnika.
- Okay, okay, wyluzuj. Nie jestem aż taka wścibska - prychnęła. Mhm. Akurat.
Sophie już miała opuścić mój pokój, ale nagle, jakby sobie o czymś przypomniała i przystanęła na chwilę.
- Ratliff?
Nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu. Taka mała tradycja.
- Tak? - spytałem już spokojnym głosem.
- Jeszcze raz dziękuję, że pójdziesz ze mną na te lekcje.
- Nie ma sprawy. - Machnąłem dłonią. - Czego się nie robi dla siostry? - spytałem retorycznie, a ona uśmiechnęła się lekko.
- Kocham cię, Ratliff.
Poczułem falę ciepła, rozchodzącą się po całym moim ciele.
- Ja ciebie też, Sophie.

***

Bum! :)
Od czego mogę zacząć? Przede wszystkim: Witam Was na moim nowym blogu! :D Wszystko szykowane było od kilku miesięcy i mam nadzieję, że mój pomysł w pełni się sprawdzi. I hope so.
Będzie tu bardziej uczuciowo, bohaterowie oryginalni, a akcja przemyślana i, mam nadzieję, wciągająca. :) Najważniejsze jest to, że blog będzie opowiadać o zespole, który jest dla mnie bardzo, ale to bardzo ważny. Cóż, zapewne wielu członków R5Family znajdzie tu coś dla siebie. ;)
Teraz kilka wiadomości. Po pierwsze, rozdziały będą pojawiać się nieregularnie, bo każdy muszę dopracować i poprawić, co z moim krytycznym podejściem do wszystkiego nie będzie łatwe. Po drugie, opowiadanie będzie pisane w narracji członków R5, czasem będą się pojawiały dwie, czasem trzy perspektywy, zależy od mojej wizji na dany rozdział. A ja dosyć kapryśna jestem, więc różnie to będzie. c:  Po trzecie, interesuje mnie krytyka uzasadniona (taką z chęcią przyjmę, przecież trzeba uczyć się na błędach), jeśli ktoś ma zamiar hejtować mnie lub obrażać bezpodstawnie albo oskarżać o rzeczy, których nie zrobiłam, może od razu spadać, bo mam to głęboko gdzieś :) I po czwarte, chyba najważniejsze, dziękuję tym, którzy przeczytają tę historię i dadzą mi szansę pokazać, co potrafię ;) Może Was jeszcze zaskoczę xd
A, zapomniałabym. Skleroza w wieku 15 lat zawsze dobrze wróży, ale never mind, póki co panuję jeszcze nad moją popapraną psychiką. Odwiedzajcie zakładki, a zwłaszcza bohaterów (by obejrzeć różne piękne mordki), do fabuły (bardzo ważne, tam są wszystkie najważniejsze informacje) i ewentualnie do tej poświęconej mnie, aby poznać trochę pokręcona autorkę, która ma nadzieje, że za szybko Was od siebie nie odstraszy. c:
Okay, to chyba tyle. Publikuję w trakcie oglądania Pottera, więc podejrzewam, że większość z Was przeczyta to albo baaardzo późno, albo dopiero jutro ^^ Miłych wakacji, póki jeszcze trwają, już za niedługo znowu spotkamy się z ludźmi, którzy oczekują od nas szacunku, a sami traktują nas jak roboty bez życia towarzyskiego. :') Powodzenia, moi drodzy. I do napisania. c:

~JuLien